Jesteś tutaj
Finał IV edycji Konkursu o Nagrodę im. Barbary Skargi: Michał Herer, godło "ZOE"
Autor o sobie
Michał Herer (ur. 1977): filozof i tłumacz. Autor książek: Gilles Deleuze. Struktury – Maszyny – Kreacje (Kraków 2006) oraz Filozofia aktualności. Za Nietzschem i Marksem (Warszawa 2012). Przekładał m. in. Deleuze’a (Negocjacje, Wrocław 2007), Althussera (W imię Marksa, Warszawa 2009) i Foucaulta (Bezpieczeństwo, terytorium, populacja, Warszawa 2010; Narodziny biopolityki, Warszawa 2011; Hermeneutyka podmiotu, Warszawa 2012; Rządzenie żywymi, Warszawa 2014). Związany z Instytutem Filozofii UW.
Fragment finałowego eseju Pochwała przyjaźni
Z rozdziału drugiego („Just friends?”)
Jakie miejsce i jaka rola przypada przyjaźni w świecie, w którym pragnienie mężczyzn i kobiet nakierowane jest przede wszystkim na odnalezienie Jedynej/Jedynego, by w ten sposób spełnić oczekiwania symbolicznego Ojca i uśmierzyć neurotyczny lęk? Prócz wspomnianej już podstawowej funkcji socjalizującej – w okresie dzieciństwa i dojrzewania, w ramach grup rówieśniczych – niewątpliwie pełni ona także inne, w życiu człowieka dorosłego. Wówczas jednak na rozmaite sposoby splata się z owym podstawowym dążeniem. Po pierwsze, przyjaciel może być powiernikiem w sprawach miłosnych. Stereotypowo myśli się w ten sposób o przyjaźniach kobiecych, o roli przyjaciółki1. Czy ten jest tym Jedynym? A jeśli tak, jak go zdobyć i utrzymać? Tego rodzaju pytania narzucają się w fazie poszukiwań i miłosnych manewrów. Z oczywistych względów podobnych kwestii nie można omawiać z samym potencjalnym lub aktualnym obiektem. Potrzebny jest zatem ktoś trzeci, powiernik albo powierniczka, której zwierzamy się z naszych pragnień, wątpliwości itd. Ta sama (lub pełniąca tę samą funkcję) osoba towarzyszy nam także w kolejnych fazach, przez jakie przechodzi relacja miłosna. Może to być faza stabilizacji albo – równie często – ostrego rozczarowania. Gdy Jedyny okaże się w istocie „taki jak inni” albo nawet gorszy, znów niezbędna staje się powierniczka (lub powiernik, gdy posiadanie Jedynej okaże się mniej atrakcyjne od pragnienia Innej). Po drugie, relacja przyjaźni sama może przybrać formę relacji miłosnej i działać w podobny sposób. Przyjaciel (bądź przyjaciółka) jest wówczas Jedynym (Jedyną), ze wszystkimi tego konsekwencjami w postaci zazdrości, lęku przed opuszczeniem, idealizacji (a w związku z tym także możliwego zawodu) oraz ambiwalentnych uczuć oscylujących między bezgranicznym oddaniem a skrywaną niechęcią. Owe dwa typy przyjaciela: powiernik i ukochany jedyny-przyjaciel mogą, rzecz jasna, występować w jednej osobie, przy czym w przypadku związków heteroseksualnych jest to zazwyczaj druga osoba tej samej płci. Jeśli tam, gdzie przyjaźń w ten sposób (czyli grając niejako w tę samą grę) konkuruje z miłością, nie ma dojść do otwartego konfliktu, wywołuje zażyłość z Innym/Inną, bezpieczniej jest mężczyźnie związać się z przyjacielem, kobiecie zaś – z przyjaciółką. To jeden z możliwych sensów wyrażanego nieraz przekonania, że „nie jest możliwa przyjaźń między kobietą i mężczyzną”. Wynika to nie tyle z jakiejś natury kobiet i mężczyzn (w szczególności z erotycznego napięcia między nimi, jak gdyby eros z definicji wykluczał się z przyjaźnią), ile z układu, w jaki wtrąca ich neurotyzacja pragnienia. Wreszcie, po trzecie, istnieje też forma przyjaźni jawnie antagonistyczna wobec relacji miłosnych w ramach pary. Tym razem stereotyp każe wiązać ów rodzaj więzi z grupami mężczyzn. Można w każdym razie powiedzieć, że w przypadku mężczyzn prowadzi on do uformowania się szczególnie złowrogiej postaci zbiorowości opartej na hierarchii i spajanej przez – zarówno kierującą się na zewnątrz, jak i wewnętrzną – przemoc. Być może typ mężczyzny-żołnierza albo wojownika, o którym Klaus Theweleit powiada, że stanowi podstawową psychofizyczną przesłankę faszyzmu, jest czymś transhistorycznym i transkulturowym. Tak jak męska przyjaźń rozumiana i praktykowana jako wspólnota walki, a ściślej rzecz biorąc – zabijania. Również homerycki sens philia nie jest wolny od tego rodzaju konotacji, skojarzeń z drużyną, grupą towarzyszy broni, philoi hetairoi2. Tak czy inaczej wydaje się, że w nowoczesności owego pędu do formowania wojowniczych męskich stowarzyszeń nie da się oddzielić od losów pragnienia zamkniętego w edypalnym trójkącie. Rodzina nie może być wszystkim. Trzeba za wszelką cenę opuścić przestrzeń domu i tam, na zewnątrz, szukać innych podniet. Kobieta niewątpliwie też odczuwa tę potrzebę, w społeczeństwie patriarchalnym może ją jednak zaspokoić tylko w ograniczonym stopniu. Gdy kobiety pozostają z dziećmi w domu, i dzięki temu, że tam pozostają, mężczyźni mogą opuścić przestrzeń rodzinną, by spotkać innych mężczyzn, z którymi rywalizują w ramach gry ekonomicznej. Ta ostatnia zdecydowanej z nich większości przynosi jednak wyłącznie znój i frustrację, nie stanowi więc prawdziwej, pozytywnej przeciwwagi dla frustracji wynikającej z „podwójnych wiązań” w obrębie rodziny. Raczej dokłada do nich kolejne. W domu – jako Jedyny – mężczyzna musi być zarówno silnym zdobywcą, jak i przewidywalnym (jeśli nie wręcz uległym) partnerem; w pracy – zarówno posłusznym wykonawcą poleceń, jak i kreatywnym, śmiałym przedsiębiorcą samego siebie. W tej sytuacji pozostaje mu tylko jedno wyjście. A właściwie dwa, przy czym pierwsze z nich, całkowite poddanie, stanowi na gruncie patriarchatu, zaprzeczenie męskiej podmiotowości. Dlatego wybiera drugie, czyli męskie stowarzyszenie, w którym prawo siły panuje w sposób jawny i absolutny, w którym nareszcie nie trzeba lawirować między sprzecznymi wymogami. Owszem, członkowie wojskowego oddziału, gangu czy grupy kibiców zmuszani są do karności i posłuszeństwa, zarazem jednak, spojeni ze swymi towarzyszami owym specyficznym rodzajem braterskiej przyjaźni, mogą, a nawet powinni jawnie stosować przemoc w poczuciu jedności z grupą, do której należą3.
Powiernictwo w sprawach sercowych, przyjaźń naśladująca relację miłosną, wspólnota walki – z pewnością nie jest to wyczerpujący katalog nowoczesnych i współczesnych postaci przyjaźni. Można jednak traktować je jako formy symptomatyczne. Łączy je to, że pojawiają się w przestrzeni zdominowanej przez ideę miłości romantycznej i stanowią, każda na swój sposób, jej dopełnienie bądź kompensację związanych z nią niepokojów. Tak jak inne kompensują, na przykład, brak zaufania społecznego i społecznej solidarności (przyjaciel jako ten, na którego „zawsze można liczyć”). Narzuca się w tym miejscu pytanie: czym mogłyby być, czym stałyby się relacje przyjaźni, gdyby nasze pragnienie było skonfigurowane w inny sposób, gdyby uległo przynajmniej częściowemu odneurotyzowaniu i odepalizowaniu? I czy proces taki nie musiałby polegać na wzmocnieniu, w obrębie samych relacji miłosnych, tego, co wiąże się właśnie z przyjaźnią? A wcześniej jeszcze: czy neuroza naprawdę jest naszym przeznaczeniem, czy sama miłość i samo pragnienie skazane są na to, by krążyć w błędnym kole edypalnych fantazmatów? Pogłębiona lektura pism Freuda i Lacana musiałaby wykazać, że „miłość jako rodzaj nerwicy” to tylko pewna możliwość, tylko jeden z możliwych losów libido. Jeszcze bardziej dobitnie pisali o tym mniej ortodoksyjni psychoanalitycy, którzy w neurozie widzieli, owszem, zjawisko masowe, ale zarazem będące efektem określonych mechanizmów i procesów społecznych.
Michał Herer o swoim eseju
W Pochwale przyjaźni zostaje postawiona pewna hipoteza na temat kondycji człowieka w świecie późnej nowoczesności albo późnego kapitalizmu. Kondycja ta jest nędzna między innymi – a może przede wszystkim – z powodu dominacji dwóch podstawowych form wspólnego życia: rodziny i narodu. Nie tworzą one realnej przeciwwagi dla rynkowej logiki konkurencji, dla kultury egoizmu i eksploatacji. Pozwalają raczej eksploatować wszystko i wszystkich poza obrębem własnej wspólnoty rodzinnej czy narodowej. Dopóki rządzi amoralny familizm i narodowy (bądź, ostatnio, „kulturowy” czy „cywilizacyjny”) egoizm – i to rządzi tym bardziej bezwzględnie, im więcej mówi się o kryzysie rodziny i zmierzchu państwa narodowego – dopóty podstawy panującego (powiedzmy: neoliberalnego) porządku są niezagrożone. Zagrozić mogą im natomiast eksperymenty z nowymi formami życia albo bycia razem. I właśnie tu wkracza przyjaźń, zdefiniowana przez Arystotelesa jako współ-życie. Jak doszło do tego, że – zwłaszcza w porównaniu z czasami starożytnymi, ale także choćby z wiekiem XVIII, kiedy przyjaźń stanowiła żywy przedmiot zainteresowania filozofów, wychowawców i moralistów – tak nisko ceniono ją przez niemal cały okres dojrzałej nowoczesności? Jedną z przyczyn wydaje się swoiste przeinwestowanie przez człowieka nowoczesnego miłości romantycznej, która w eseju zostaje powiązana z neurotycznym lękiem, podsycanym przez ekonomiczną wojnę wszystkich ze wszystkimi. Właśnie na tym rodzaju miłości opiera się mieszczańska rodzina nuklearna. Chodzi przy tym nie tyle o absolutne przeciwstawienie miłości i przyjaźni, ile o ich splot, który mógłby ograniczyć kompulsywność naszych relacji intymnych i pomóc oprzeć je na regule autonomii. Z kolei jeśli chodzi o ponadindywidualny i niezwiązany z intymnością wymiar polityczny, pytanie dotyczy tego, czy możliwa jest (niepopadająca w bezsilne pięknoduchostwo) polityka przyjaźni poza, z jednej strony, fetyszyzacją tego, co swoje, własne („nasz naród”, „nasza kultura”), z drugiej zaś – apoteozą konfliktu. Polityka przyjaźni jako polityka współpracy i współistnienia, ostatecznie wykraczająca poza dziedzinę relacji międzyludzkich i obejmująca także inne istoty żywe, a nawet całe uniwersum…
1 Trudno powiedzieć, na ile stereotyp ten odzwierciedla rzeczywiste proporcje. Michel Houellebecq, czyniąc wprawdzie użytek z raczej licencji poetyckiej niż socjologicznej obserwacji, każe wypowiedzieć bohaterowi swej najnowszej powieści następującą sentencję: „zgodnie ze swoją naturą faceci rozmawiają o polityce, literaturze, rynkach finansowych lub sporcie, ale o swoich związkach męsko-damskich milczą jak zaklęci” (M. Houellebecq, Uległość, przeł. B. Geppert, Warszawa 2015, s. 22).
2 Por. Platon, Lizys, s. 8-9 (ze „Wstępu” tłumaczki). Samo słowo hetairoi nie odnosi się jednak wyłącznie do sytuacji walki i do kontekstu militarnego. Już w epoce Homera określa się tym mianem „towarzyszy” uczestniczących w różnego rodzaju przedsięwzięciach (por. D. Konstant, Friendship in the Classical World, Cambridge University Press 1997, rozdz. „Hetairos”, s. 31–33).
3 K. Theweleit, Męskie fantazje, przeł. M. Falkowski, M. Herer, Warszawa 2015, s. 644–648 (rozdz. „Oddział jako maszyna scalająca”). Dla Theweleita agresja „jest funkcją męskich stowarzyszeń” (s. 856), w każdym razie tych, które opisuje on jako grupy mężczyzn-żołnierzy. Być może mamy tu do czynienia nie tyle z przyjaźnią, ile czymś, w co męska braterska przyjaźń łatwo „osuwa się” w pewnych historyczno-społecznych okolicznościach.