Jesteś tutaj
FINALIŚCI II EDYCJI KONKURSU O NAGRODĘ IM. BARBARY SKARGI: MARIUSZ STASZEWSKI (GODŁO "PETRONIUSZ")
Autor o sobie
Mariusz Staszewski (ur. 1950) – mgr chemii i doktor nauk technicznych w dziedzinie metalurgii, adiunkt w Instytucie Metali Nieżelaznych w Gliwicach. Zawodowo zajmuje się inżynierią materiałową i analizą strukturalną metali, a szczególnie rentgenografią strukturalną. Autor ponad 80 prac o tej tematyce opublikowanych w czasopismach naukowo-technicznych i materiałach konferencji naukowych. W dziedzinach, które obejmuje jego esej, tj. w filozofii nauki, teologii, antropologii, psycho- i socjologii itd., jest absolutnym amatorem – także w sensie pierwotnym, czyli miłośnikiem.
Natomiast w życiu prywatnym – poza sprawami wyżej wymienionymi – coraz większą rolę odgrywają jego wnuczęta...
Mariusz Staszewski o swoim eseju
Celem eseju jest stworzenie skrótowej, ale możliwie całościowej wizji umysłowego rozwoju człowieka, począwszy od okresu przedludzkiego aż po dającą się wyobrazić przyszłość. Samopoznanie jednostki jest tu przedstawione jako uświadamianie sobie ogólnych mechanizmów biologicznych i społecznych rządzących jej postępowaniem. Dopiero na tej podstawie możliwa jest autorefleksja i analiza wpływu konkretnych warunków osobniczego rozwoju, np. warunków społeczno-politycznych Polski początku XXI wieku, na sposób postępowania mnie jako jednostki. Autor rozwija tę myśl w kolejnych rozdziałach eseju, których tytuły to pytania zaczerpnięte z obrazu Paula Gauguina Skąd przybywamy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
Rozdział Skąd przybywamy? obejmuje rozważania na temat pochodzenia człowieka i świata – także rozwoju związanych z tym wyobrażeń: filozoficznych, teologicznych oraz wypracowanych przez nauki szczegółowe. Szczególnie dokładnie autor omawia sprzeczności między teologiczną (monogenizm) a naukową koncepcją człowieka, powstałe w wyniku odkrycia genów neandertalczyka w kodzie genetycznym człowieka współczesnego – odkrycia uznanego w 2010 r. za odkrycie roku.
Rozdział Kim jesteśmy? zawiera próbę syntezy wiedzy na temat podstawowych mechanizmów psychologicznych i socjologicznych rządzących ludzkim zachowaniem. Szczególną rolę, będącą skutkiem naszego rozwoju gatunkowego, odgrywają tu różne formy konformizmu. Wzajemne poznanie i zrozumienie jednostek ludzkich jest tłumione w wyniku ich przynależności do różnych kultur myślenia, wiążącej się z posiadaniem różnych obrazów świata, w tym, w szczególności, obrazu Innego. Autor omawia przykłady wzajemnego niezrozumienia między katolikami a ateistami, wynikłe z tych różnic. Omawia też społeczne mechanizmy prowadzące do fanatyzmu i nietolerancji.
Rozdział Dokąd zmierzamy? to rozważania na temat sensu życia, definiowanego przez różne kultury i nurty filozofii oraz wynikającego z praw biologii i innych nauk szczegółowych. Autor omawia również kilka popularnych utopii dotyczących przyszłości ludzkości, po czym przedstawia własną wizję.
Epilog zawiera ostrzeżenie dotyczące kruchości ludzkiego intelektu, ale zarazem nadzieję, że jego rozwój będzie trwał nadal.
W eseju szczególnie częste i ważne są nawiązania do prac Leszka Kołakowskiego (stąd m.in. tytuł eseju – trawestacja tytułu Obecność mitu), a także Michała Hellera, Karla Poppera i Elliota Aronsona – odzwierciedlające poglądy autora. Częste jest także nawiązywanie do bieżących doniesień prasowych, szczególnie do tekstów Polityki i Tygodnika Powszechnego, a także do tekstów literackich i popularnonaukowych. Stanowi to wskazówkę, że stworzenie sobie poprawnego, uwzględniającego współczesny poziom rozwoju nauki, całościowego obrazu świata – i nas, ludzi, w nim – wciąż jest możliwe, także bez wysokospecjalistycznej wiedzy z każdej z dziedzin składających się na ten obraz.
OBECNOŚĆ SZKIEŁKA I OKA
(fragment finałowego eseju)
Wstęp
(...) co to znaczy „poznać samego siebie”? Co to znaczy „poznać” i co to znaczy „ja sam”?
„Poznać” – to chyba „uzyskać prawdziwe i wystarczająco dokładne informacje na temat przedmiotu poznania”? Ale począwszy od pierwszych sceptyków, a może od czasów jeszcze dawniejszych, żywa jest myśl mówiąca, że formalne dowiedzenie prawdziwości posiadanego sądu jest niemożliwe. Nie ma i nie może być kryterium prawdy pewnego, niepodważalnego. A jednak jakieś decyzje w oparciu o jakieś sądy człowiek, i każda w miarę świadoma żywa istota, podejmuje, bo podejmować musi. Czym innym jest poznanie i prawda rozpatrywane jako pojęcia, czym innym – praktyczne, choć niekoniecznie wyrozumowane, stosowanie takich lub innych zasad poznania, proces poznawania i wykorzystywania jego wyników w życiu osobniczym i zbiorowym.
Poznanie rozpatrywane z technicznego, a nie epistemologicznego punktu widzenia sprowadza się do zarejestrowania w jakimś kodzie, np. w postaci zmian układu synaps mózgu poznającego, informacji na temat poznanego zjawiska. Cechą poznania jest przecież względna trwałość; nie jest ono ulotnym wrażeniem, rejestracji zatem wymaga. Jak stwierdził Rolf Landauer, informacja jest fizyczna, nie można jej rozpatrywać abstrakcyjnie, bez jej materialnego nośnika. Poznającym podmiotem niekoniecznie musi być człowiek, może to być równie dobrze pies, a nawet dżdżownica ze swymi ubożuchnymi zwojami nerwowymi. Wystarczą i one, by poznanie, dotyczące np. stopnia wilgotności otoczenia, przekuć w czyn.
(...)
Zarejestrowana informacja może być przekodowywana na dowolne sposoby. Może być np. przekształcana z układu synaps w ciąg określonych dźwięków lub plam o określonym kształcie, tworzący słowny – ustny lub pisemny – opis poznanego zjawiska. Od stopnia precyzji wybranego kodu, np. od bogactwa słownictwa podmiotu opisującego przedmiot swego poznania, również zależy stopień zbliżenia się tego opisu do prawdy.
Nie ma kodu, języka naturalnego lub sztucznego, którego precyzja byłaby dowolnie duża. Nie ma nawet możliwości dokonania prawdziwie wiernego i ścisłego przekładu z jednego języka naturalnego na drugi – wiedzą to choćby bibliści. Stąd przecież biorą się częste dywagacje na temat odcieni znaczeniowych tego czy innego słowa (hebrajskiego, aramejskiego, greckiego...) użytego w danym kontekście, w danej konkretnej sytuacji historycznej i kulturowej. Ma swoje ograniczenia nawet język najbardziej ścisły – język matematyki. Stąd konkluzja praktyczna, jak wyżej.
(...) w poznawaniu samego siebie też nie musi być od rzeczy, by postępować podobnie: racjonalnie analizować wyniki tego poznania, a niekoniecznie – podstawy jego teorii. Wraca jednak pytanie o definicję „samego siebie”.
Pytanie o tę definicję można uznać za bzdurne: „wuj – to wuj, a ja – to ja” – jak zapewne skwitowałby sprawę imć Roch Kowalski. Ale tak samo mógłby zareagować nawet Parmenides, twórca bodaj pierwszej w historii definicji bytu. Byt o nazwie „ja” też może mieć definicję podobnego kroju – tautologiczną z braku lepszej.
Może pytanie jest i bzdurne, ale nie do końca. Tempora mutantur et nos mutamus in illis – to jedna z przyczyn zastanowień w sprawie pozornie tak oczywistej. Na ile to wszystko, co uważam za absolutnie niezbywalną i integralną część mnie – choćby moje myśli, moje wspomnienia i poglądy – rzeczywiście jest mną? Jeżeli można wątpić, czy „mną” może być proteza dentystyczna, implant lub inny wtręt fizyczny, to chyba można zastanawiać się, na ile moje są również moje myśli? Skądś się we mnie przecież kiedyś wzięły. Jakieś osoby lub fakty skłoniły mnie do przyjęcia ich za swoje. Czy gdyby te osoby lub fakty nie zaistniały w określonym miejscu i czasie, byłbym takim samym sobą, skoro byłbym pozbawiony tej części wspomnień i poglądów, które z ich przyczyny powstały?
„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą” itd. „Przeto nigdy nie pytaj: komu bije dzwon? Bije on tobie”. Z tym wierszem „metafizycznego poety” Johna Donne'a przeciętny czytelnik zetknął się także dzięki Hemingwayowi. Zazwyczaj nie jesteśmy anachoretami, rodzimy się, kształtujemy i żyjemy wśród ludzi. Nie można więc prawdziwie poznać człowieka nie poznawszy środowiska – fizycznego i kulturowego – zarówno tego, które go ukształtowało, jak i tego, w którym przebywa. Dlatego moja samowiedza musi uwzględniać nie tylko dane na temat konstrukcji mojego ciała czy mechanizmów, psychologicznych i biochemicznych, którym podlegają moje emocje oraz sposób rozumowej analizy bodźców odbieranych przez moje zmysły, ale również dane na temat praw rządzących moim środowiskiem fizycznym i kulturowym. Czym – i dlaczego właśnie tym – mój umysł nasiąkał w ciągu mojego życia.
I jeszcze jedno: poznanie rzetelne i dostatecznie pogłębione nie może być aktem jednego podmiotu. Wymaga wymiany i weryfikacji informacji, jej napływu z zewnątrz, z olbrzymiego rezerwuaru, jakim jest ponadosobowa intersubiektywna zbiorowa wiedza ludzkości. To także jest przyczyna, dla której warto i trzeba rozważyć, w jakim gronie analizuję samego siebie. Albo może raczej: w jakim gronie analizujemy samych siebie?
A zatem: skąd przybywamy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?