Jesteś tutaj
Finaliści Konkursu o Nagrodę im. Barbary Skargi: Marcin Poręba
Autor o sobie:
Marcin Poręba (ur. 1967 w Krakowie) – 1985–1989 studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1989 pracuje w Instytucie Filozofii UW. Uczeń prof. Marka J. Siemka.
GRANICE WZGLĘDNOŚCI. OPIS METAFIZYCZNY
(fragment finałowego eseju)
Ze Wstępu:
Zajmuję się tu problemami z pogranicza ontologii, teorii poznania i filozofii umysłu. Wśród zagadnień, o których zamierzam mówić, znajdą się kwestie względności i bezwzględności, przestrzeni i czasu, prawdy, indukcji, relacji między obiektami matematycznymi a światem fizycznym i psychicznym, a także kwestie dotyczące umysłu, myślenia, pojęć i świadomości. Chcę ukazać pewne interesujące, niekiedy zaskakujące związki między nimi, nade wszystko zaś nakreślić perspektywę, która wydaje mi się istotnym krokiem naprzód ku ich lepszemu zrozumieniu.
Ta perspektywa lepiej w moim przekonaniu wyraża to, czym jest metafizyka, lepiej niż tradycyjne jej pojęcie, zgodnie z którym metafizyka to tyle, co rozważania nad podstawowymi, koniecznymi własnościami bytu. Zarazem pozwala ona zrozumieć, dlaczego powszechnie dziś konstatowana śmierć metafizyki okazuje się pozorna. Perspektywa ta ujawnia związki między zagadnieniami wymienionymi na początku i wzorzec, w jaki układają się one. Metafizyczność jakiegoś problemu nie polega na tym, że leży on w wyłącznych kompetencjach metafizyki w rozumieniu dyscypliny filozoficznej, ostro odgraniczonej od innych dziedzin filozofii oraz od wszelkich nauk, tak formalnych jak empirycznych. Tego, czy problem ma charakter metafizyczny, nie da się sprowadzić do jego wąsko rozumianej treści, ta może być w zasadzie dowolna – ontologiczna, epistemologiczna, etyczna, teologiczna, matematyczna, fizyczna itd. Zależy to raczej od związków, w jakie wchodzi on z innymi zagadnieniami, układając się wraz z nimi w pewien wzorzec, w którym dochodzi do głosu rzeczywistość w jej różnych wymiarach. Z tego jednak wynika, że problemy, które opuszczają grunt tradycyjnie pojmowanej metafizyki – tak jak stało się to choćby w ostatnich dwóch stuleciach z problemami czasu i przestrzeni czy fundamentalnej struktury rzeczywistości fizycznej, które są dziś niemal bez reszty w gestii fizyki, czy z niektórymi kwestiami epistemologicznymi, przejętymi w XX wieku przez matematykę i logikę matematyczną – bynajmniej nie muszą przez to tracić metafizycznego charakteru. Co więcej, mogą nawet stawać się bardziej metafizyczne niż dotychczas, o ile zasięg i głębia ich związków z innymi, częstokroć nader odległymi kwestiami okazują się większe, niż można było przypuszczać, dopóki badano je tradycyjnymi metodami właściwymi metafizyce jako dyscyplinie filozoficznej.
Jakie związki i jaki wyłaniający się za ich sprawą wzorzec mam na myśli? Sądzę, że różne problemy – jakakolwiek byłaby ich materia czy przynależność do poszczególnych dziedzin ludzkiej refleksji – swoją metafizyczność zawdzięczają związkom, poprzez które ujawnia się coś niezależnego od zmieniających się kontekstów i układów odniesienia, w jakich problemy te zwykło się formułować i rozważać. Najchętniej określiłbym to mianem „tego, co absolutne”, a jeśli nazwy tej będę się starał unikać, to tylko dlatego, że jest ona nazbyt obciążona konotacjami filozoficznymi, których większość jest z gruntu obca duchowi prowadzonych tu wywodów. Tam, gdzie będę zmuszony odnosić się do tych kwestii na wysokim poziomie ogólności, mówić będę o „tym, co bezwzględne”. Często używam też zapożyczonego z matematyki i fizyki określenia „to, co niezmiennicze”, przez analogię np. do pojęcia niezmienniczości względem fizycznego układu odniesienia. Będę więc mówić o tym, że pewne problemy posiadają w swej strukturze warstwę niezmienniczą względem kontekstów i układów odniesienia (tym razem już nie tylko fizycznych), w których zazwyczaj je rozważamy, i że warstwa ta ujawnia się dzięki ich związkom z innymi problemami. Ta właśnie warstwa tworzy ich metafizyczną zawartość.
Uważałem kiedyś, że większość pytań, tradycyjnie i współcześnie uchodzących za metafizyczne, da się zinterpretować jako pytania dotyczące rozumu i jego miejsca w świecie. Nie wynikało to z przekonania, że rozum czy racjonalność stanowi istotę, cel czy choćby wyróżnioną własność świata. Wydawało mi się po prostu, że z punktu widzenia ludzi próbujących uprawiać filozofię rozumność to fenomen rzucający najwięcej światła na naturę rzeczywistości – przede wszystkim z uwagi na nieporównywalną z niczym innym złożoność zjawisk i procesów składających się na istnienie i funkcjonowanie istot rozumnych. Zjawiska te, by tak rzec, ukazują, na co stać świat, w którym są możliwe, a co bez nich pozostawałoby dla nas w dużej mierze utajone. Tym skłonny byłem tłumaczyć fakt, że od zarania dziejów filozofii, od eleatów, Platona, a nade wszystko Arystotelesa, metafizyka występowała w ścisłym powiązaniu z logiką. Roli tej ostatniej upatrywałem nie tyle w dostarczaniu ogólnego kanonu wszelkiego myślenia bez względu na jego materię (to oczywiście też, nie to jednak uważałem za najważniejszą z metafizycznego punktu widzenia funkcję logiki), ile raczej w służeniu za swego rodzaju wzorzec, a zarazem obraz racjonalności, będącej punktem wyjścia i eksplanandum teorii metafizycznych.
Z czasem doszedłem do wniosku, że owa wyróżniona pozycja rozumu jako punktu wyjścia dociekań metafizycznych to poniekąd dzieło przypadku, i to nie tylko w tym sensie, że jedynie zbiegowi okoliczności należy przypisywać to, iż nie znamy niczego bardziej intrygującego metafizycznie niż rozum w jego różnych przejawach. Przypadek zacząłem widzieć przede wszystkim w tym, że rozum – nawet jeśli zgodzimy się na jego wyjątkowość w znanym nam świecie – miałby dla metafizyki stanowić najważniejszy punkt odniesienia, horyzont i źródło pytań. Stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że rozum mógł odgrywać tę rolę nie z uwagi na jakieś swoje unikalne własności, lecz z powodów poniekąd wprost przeciwnych, a mianowicie dlatego, że jest egzemplifikacją pewnego znacznie szerszego fenomenu, zdecydowanie poza rozumność wykraczającego i nie dającego się do niej sprowadzić, a mianowicie względności. Wprawdzie również z tego punktu widzenia rozum cechuje pewna wyjątkowość, przynajmniej z ludzkiej perspektywy. Racjonalność jest tym, co uprawiającym filozofię ludziom najbliższe (choć niekoniecznie najlepiej znane), i dlatego jej metafizycznie ciekawe własności mają naturalną tendencję do dominowania nad podobnymi własnościami pojawiającymi się w innych, z rozumem niezwiązanych kontekstach. Ponadto jeśli za najważniejszą z tych własności uznać względność, to trzeba przyznać, że rozum cechuje względność na niespotykaną gdzie indziej skalę. O ile bowiem w przypadku względności opisywanej przez fizykę czy matematykę udaje się z reguły znaleźć komplementarne wobec niej symetrie i niezmienniki, o tyle wśród faktów składających się na racjonalną myśl i działanie względność zdaje się panować niepodzielnie, a wszelkie niezmienniki proponowane tu przez filozofię czy nauki humanistyczne okazują się wysoce problematyczne. Nie wydaje mi się jednak, by z tej akurat racji należało rozumność uważać za donioślejszą metafizycznie niż np. świat fizyczny czy świat obiektów matematycznych. Można natomiast przypuszczać, że – przy założeniu, iż głównym wyznacznikiem dociekań metafizycznych jest poszukiwanie, niejako wbrew względności, tego, co absolutne (symetrii i niezmienników) – właśnie owym głębokim nacechowaniem rozumu względnością należy tłumaczyć fakt, że rozum istotnie okazuje się nader często punktem wyjścia projektów metafizycznych. Poszukiwanie niezmienników ma bowiem sens tylko z uwagi na stwierdzone wcześniej przejawy względności, i tylko poprzez te ostatnie można dotrzeć do czegoś, co być może względności nie podlega. Tak więc moje wcześniejsze rozumienie metafizyki, choć ostatecznie nieadekwatne, zawierało niejako przez przypadek ziarno prawdy tkwiące w tym, że de facto rozum często okazywał się – i wciąż okazuje – początkiem metafizyki, mimo iż powody, dla których tak się dzieje, są zupełnie inne niż mi się wydawało.
(...)
Między Wstępem a Zakończeniem znajdują się cztery rozdziały, zatytułowane kolejno: „Względność i bezwzględność”, „Przestrzeń, czas i prawda”, „Świat matematyczny” i „Umysł”. Rozważam w nich wiele problemów, proponuję pewne ich rozwiązania, jak również wskazuję na związki między nimi. Najważniejsze z tych problemów to:
-
Względność, jej status i granice, jak również to, czy i jak daje się pomyśleć coś bezwzględnego. Jako narzędzie poszukiwania tego, co bezwzględne, proponuję refleksję, którą za Kantem definiuję jako myślenie wprawdzie pojęciowe, dyskursywne pod względem formy, jednak nieoperujące z góry danymi, gotowymi pojęciami, lecz dopiero poszukujące nowych pojęć i nowych sposobów mówienia.
-
Struktura przestrzeni i czasu oraz jej związki z prawdą jako własnością wypowiedzi i przekonań, rozważanych jako zdarzenia, umiejscowione w przestrzeni i czasie. Główną kwestią, którą w związku z tym poruszam, jest to, w jakim sensie prawdziwe lub fałszywe mogą być zdania mówiące o innych regionach przestrzeni i czasu niż te, w których są one jako pewne zdarzenia ulokowane. Tło historyczne tych rozważań stanowi Kantowska teoria przestrzeni i czasu, szczególna teoria względności Einsteina oraz Gödlowskie uwagi dotyczące związków teorii względności z filozofią Kanta. Ważnym wątkiem jest tu też epistemologiczna problematyka indukcji w ujęciu takich autorów jak Wittgenstein, Goodman, Sellars, Zabłudowski i Kripke.
-
Natura poznania matematycznego i świata, który ono opisuje. Idę tu tropem K. Gödla, który bronił pewnej wersji realizmu, zgodnie z którą przedmiotem matematyki jest obiektywnie istniejący świat pojęć, różny zarówno od tego, co fizyczne, jak i tego, co psychiczne, umysłowe. Sporo uwagi poświęcam Gödlowskiemu rozumieniu pojęć, które łączę z Fregowskim ich rozumieniem jako szczególnego rodzaju funkcji. Analizuję też Gödlowską koncepcję intuicji matematycznej i wskazuję na jej związki z jednej strony z Kantowskim pojęciem czystej naoczności, z drugiej zaś z rolą percepcji zmysłowej na gruncie epistemologii empirystycznej. W jednym istotnym punkcie wychodzę poza pomysły Gödla, sugerując, że możliwe jest ścisłe powiązanie, jeśli nie utożsamienie, pojęć z wrażeniami. Wsparciem jest tu dla mnie Wittgensteinowska problematyka kierowania się regułą i języka prywatnego.
-
Natura umysłu, w tym zwłaszcza status i wzajemna relacja własności intencjonalnych i zjawiskowych (fenomenologicznych). Opowiadam się za antyredukcjonizmem w odniesieniu tak do jednych, jak i drugich, a zwłaszcza za ich niesprowadzalnością do tzw. własności funkcjonalnych. Zaplecze dla tych rozważań stanowi krytyczna analiza pojęć rozumu i racjonalności, w których absolutyzacji upatruję głównej przyczyny nieporozumień dotyczących natury umysłu. W końcowych partiach rozdziału o umyśle rozwijam argumentację na rzecz zasygnalizowanej w rozdziale poprzednim tezy o tożsamości wrażeń (własności fenomenologicznych) i pojęć (własności intencjonalnych).
Z Zakończenia:
Moim celem była reorganizacja metafizycznego krajobrazu. Krajobraz zastany, taki, jakim widzi go znaczna część dawniejszej i nowszej filozofii, próbowałem zastąpić nowym, który pod pewnymi względami jest przeciwieństwem tamtego. Jakie są główne rysy tego nowego krajobrazu?
Rzucającą się w oczy cechą prezentowanej tu wizji świata jest drugorzędna rola przypadająca w udziale rozumowi. Metafizykę traktuję wprawdzie jako przedsięwzięcie racjonalne, w którym korzystamy ze środków pojęciowych i powinniśmy przestrzegać standardów właściwych dla poznania naukowego. Uprawiając metafizykę, musimy stosować analizy pojęciowe, argumentować na rzecz naszych tez, a nasze twierdzenia wygłaszać z mocą nie większą, niż na to pozwala jakość posiadanych przez nas racji. Jednak tak pojęta racjonalność dotyczy jedynie metody metafizyki. Nie dotyczy natomiast jej przedmiotu ani perspektywy, z jakiej próbuję na niego patrzeć. Przedmiotem metafizyki nie jest tu już rozum – ani „zwykły” rozum skończony, ucieleśniony w poznaniu i działaniu, ani hipotetyczny, nadrzędny rozum rządzący światem. Rozum nie jest tu też żadnym wyróżnionym punktem widzenia, z którego można dostrzec prawdziwe oblicze świata. Rozum – wbrew temu, co sam kiedyś sądziłem – nie jest najbardziej interesującym i pouczającym metafizycznie spośród znanych nam faktów.
Co proponuję w zamian? Przede wszystkim – nieco inne rozumienie metody. Filozofię w ogóle, a metafizykę w szczególności, uważam za domenę refleksji, w Kantowskim sensie, przeciwstawiającym ją myśleniu determinującemu. Metafizyka to poznanie pojęciowe, ale nie w tym znaczeniu, by korzystało ono z gotowych, zastanych pojęć, i ująwszy je w karby definicji, próbowało klasyfikować i łączyć rzeczy, fakty i własności. Metafizyka to myślenie poszukujące nowych pojęć, to próba sądzenia czegoś tam, gdzie nie ma jeszcze gotowych recept i schematów. Paradoksalnie, w filozofii sądzimy za pomocą pojęć, których jeszcze nie ma, próbujemy powiedzieć coś, czego jeszcze powiedzieć się nie da. Metafizyk próbuje otwierać nowe horyzonty nie tylko w tym sensie, że chce powiedzieć coś, czego jak dotąd nie powiedziano, lecz także w tym, że chce tworzyć nowe możliwości mówienia, nowe sposoby, na jakie można coś powiedzieć. Dowolny język i aparatura pojęciowa pozwalają powiedzieć nieskończenie wiele rzeczy, sformułować nieskończenie wiele zdań. W tym sensie zawsze można powiedzieć coś nowego, pozostając mimo to w utartych koleinach myślenia. Można jednak próbować też wyjść poza te koleiny, ku nowym pojęciom, nowym wymiarom języka. A wówczas, nawet jeśli coś brzmi tak samo jak rzeczy mówione już wcześniej, nie jest tym samym, ma bowiem inny sens i inną logikę. Tyle że – powtórzmy – w tym wychodzeniu poza zastane pojęcia nie mamy do dyspozycji żadnych drogowskazów w postaci pojęć, w przeciwnym bowiem razie wychodzenie to byłoby jedynie pozorne. Musimy po prostu próbować coś powiedzieć, coś pomyśleć, w nadziei, że w tym, co pomyślimy i powiemy, da o sobie znać jakaś reguła, jakaś operacja, której jeszcze nie rozpoznaliśmy, nie oswoiliśmy. Zawsze, gdy kierujemy się regułą, kierujemy się nią ślepo. W metafizyce ta ślepota jest podwójna, brak nam bowiem nawet tak wątłego drogowskazu, jakim jest utrwalona reprezentacja reguły. Kroczymy po omacku, a do tego kroczymy w nieznane. Poruszamy się w przestrzeni, o której strukturze nie wiemy nic lub prawie nic.
We Wstępie określiłem te dociekania mianem metafizycznej teorii względności, mając na myśli to, że podobnie jak fizyczna teoria względności, są one w gruncie rzeczy poszukiwaniem tego, co bezwzględne, niezmiennicze z uwagi na różne układy odniesienia. Poszukiwaniom tym nie przyświeca jednak żadna idea, żadne pojęcie tego, co absolutne, jakiejś danej zawczasu całości warunków, leżącej u podstaw tego, co każdorazowo uwarunkowane i relatywne. Nie o absolut mi chodzi, obojętnie czy za jego właściwe pojęcie uważalibyśmy Kantowską ideę czystego rozum o jedynie regulatywnym zastosowaniu, czy też Heglowskie pojęcie ducha, którego myśleniem ma być filozofia. Chodzi mi raczej o nadanie kierunku poszukiwaniom, które wszak w przypadku metafizyki zawsze mają swój początek w świecie, który znamy, i zmierzają do tego, czego nie znamy, i co w tym sensie poza ów świat wykracza. O ile bowiem świat, od którego zaczynamy, jest zawsze światem tego, co względne, zmienne, perspektywiczne i relatywne, o tyle to, co poza ten już znany świat wykracza, nieuchronnie musi się jawić jako to, co inne w stosunku do względności, jako to, co bezwzględne i niezmiennicze, jako absolut. Gdy to już opiszemy, wyrazimy pojęciowo, jak to już wielokrotnie miało miejsce i w filozofii, i w nauce, zwykle traci to swój walor bezwzględności, staje się częścią systemu odniesień i relacji – przyczynowych, pojęciowych i innych, częścią naszego świata. Jednak opisywanie i oswajanie to nie jest właściwy modus myślenia metafizycznego. Gdy nowe pojęcia zostają skodyfikowane, nowe obszary opisane, a nowe własności poklasyfikowane, metafizyka nie ma już nic do roboty. Metafizykę uprawiamy dopóty, dopóki nie mamy jeszcze pojęć, dopóki nie włączyliśmy jeszcze tego, o czym myślimy, w system. Dopóki to nie nastąpiło, obcujemy z tym, co bezwzględne. Narzędziem metafizyki, rozumianej jako filozoficzna teoria względności, jest refleksja.
To, co odkrywa metafizyka wychodząc poza granice znanego nam świata względności, nie musi być w jakimkolwiek sensie odległe czy głęboko ukryte. Czasem nieznane jest bliżej niż większość tego, co znane. Tak jest choćby w przypadku matematyki, która jest wszędzie i poprzez którą patrzymy na wszystko. A przecież jest jednym z najbardziej egzotycznych światów, w jakich zdarza nam się bywać, może wręcz najdziwniejszym z nich.
Matematyka, świat matematyczny, świat pojęć, operacji i funkcji, to jeden z obszarów bezwzględności, na które próbowałem wskazywać w tych rozważaniach. Mówiąc o wszechobecności matematyki, o tym, że w pewnym sensie jest nam ona bliższa niż większość rzeczy, chcę przeciwstawić się utrwalonemu od czasów starożytnych poglądowi, że właśnie z racji swej absolutności (bardziej niż domniemanej pewności) matematyka, a dokładniej świat, który ona opisuje, musi być ulokowany gdzieś daleko, gdzieś poza granicami rzeczywistości fizycznej i umysłowej.
Jednak sama deklaracja, że jest inaczej, że świat matematyczny – nie tracąc nic ze swej absolutności – jest zarazem blisko, na wyciągnięcie ręki, przemieszany dokładnie ze światem fizycznym i psychicznym, nie wystarczy. Żaden pogląd nie staje się prawdziwy przez sam fakt, że jest antyplatoński. Pozytywnym argumentem na rzecz tego innego spojrzenia na relacje między światem pojęć a rzeczywistością fizyczną i umysłową jest związek między pojęciami a czuciem, między intencjonalnością jako manifestacją porządku pojęciowego a świadomością zjawiskową. W myśl tak dawniejszej, jak i nowszej filozofii pojęcia i wrażenia są jednymi z najdalej od siebie położonych punktów metafizycznego krajobrazu, i to niezależnie od tego, jak rozumie się bliżej ontologiczny status jednych i drugich. Wszystko jedno, czy pojęcia traktuje się jako obiektywnie istniejące realności, czy jako jedynie reprezentacje umysłowe lub własności języka, albo czy wrażenia, czucia, uznaje się za nieredukowalne własności umysłu, czy też sprowadza się je do zjawisk neurofizjologicznych, nikomu nie przychodzi do głowy, by o jednych i drugich myśleć jako ściśle powiązanych czy choćby sąsiadujących ze sobą.
A przecież z ich rozdzielaniem, separowaniem, wiążą się największe aporie nie tylko metafizyki, lecz także epistemologii i filozofii umysłu: problem tego, co dane, relacja zjawisk do rzeczy samych w sobie, połączenie przyczynowego zakotwiczenia wiedzy w świecie z jej zanurzeniem w „przestrzeni racji i uzasadnień”, relacja między własnościami intencjonalnymi a zjawiskowymi (problem świadomości).
W różnych miejscach tej książki przedstawiłem kilka pośrednich, niekonkluzywnych racji na rzecz tezy, iż wbrew temu, co każe nam sądzić cała niemal filozofia, wrażenia i pojęcia są tym samym. Niewiele byłem w stanie powiedzieć bliższego o tej tożsamości. Tu bodaj w sposób najbardziej namacalny dochodzi do głosu to, o czym mówiłem w związku z kwestią metody – brak gotowych pojęć i konieczność posuwania się po omacku, drogą refleksji, a nie myślenia determinującego.
Na tożsamość wrażeń i pojęć, czuć i myśli, filozofia nie ma dobrego pojęcia, wszystkie pojęcia bowiem, jakie ma w swym repertuarze, są częścią sposobu myślenia, któremu owa tożsamość jest tak obca, jak to tylko możliwe. Czy można powiedzieć coś, co zbliżyłoby nas do takiego pojęcia? Cóż, wydaje się, że tak zasadnicza zmiana metafizycznego krajobrazu, jaką jest ścisłe powiązanie lub wręcz utożsamienie wrażeń w sensie jakości (qualiów) z pojęciami w sensie funkcji (operacji), wymagałaby mnóstwa zmian i przegrupowań dotyczących wielu innych obszarów. Trzeba by inaczej spojrzeć zarówno na wiele kwestii ontologicznych, w rodzaju przyczynowości czy modalności, jak i epistemologicznych, jak choćby zagadnienie wiedzy empirycznej, indukcji czy poznania matematycznego. Słowem, trzeba by nowej metafizyki. Stworzenie takowej nie leżało w moich ambicjach, z pewnością też nie było w moim zasięgu. Próbowałem dać co najwyżej fragmenty metafizycznego obrazu, spojrzeć na świat od kilku stron, niejako zgadując, jak mógłby on wyglądać z perspektywy, której ściśle biorąc nie posiadam, lecz jedynie przeczuwam jej zarysy.